Architektura to obiekt pożądania od zawsze
Studiowanie architektury. Pamiętam jak na pielgrzymce w 1999 roku moi znajomi z grupy licytowali się kto gdzie się “dostał”. Kiedy przyszła na mnie kolej i powiedziałem, że dostałem się na Wydział Architektury – zapadła cisza. Wtedy “studiowanie architektury” uchodziło za czynność niemal magiczną. Architektura od zawsze było obiektem pożądania bo faktycznie dostać się na nią nie jest łatwo. Kiedy przeczytasz relację Kamili to myślę, że długo nie zamkniesz ust z wrażenia.
Od kiedy dostałam się na WAPW minęło już 11 lat, czyli od kiedy trafiłam do Domina – 13. To jednocześnie mało i niemało, w skali mojego niespełna 30 letniego życia już jednak sporo, zważywszy że to w Dominie, można powiedzieć, zaczynałam w wieku 16 lat tę bardziej „własną”, „świadomą” i niezależną część mojego życia – zwłaszcza że wszystko to „wymyśliłam sobie” będąc 16 latką z małego acz urodziwego miasteczka Sandomierza i dysponując tylko masą własnej determinacji i chęci i skromnym budżetem dostanym wówczas od mamy.
Domin był zatem moim skokiem w dorosłość – co weekend autobus PKS do Warszawy – do wyboru 5:50 albo 6:30 rano (jeśli bym zaspała, nici z zajęć które rozpoczynały się bodajże o 12 czy 13). Nie wiem czy pamiętasz, ale zajęcia opuściłam tylko 2x w ciągu dwóch lat kursu – we własny półmetek i studniówkę 😉 Wtedy dla mnie liczyło się tylko to,żeby dostać się na architekturę, i tylko do Warszawy (przeczytałam kiedyś na jakimś forum,że dostać się tam graniczy z cudem i na owym forum ludzie nie polecają nawet próbować – więc pomyślałam wówczas – ok, challenge accepted 😉 Znalazłam wtedy Domin w internecie, opisywany jako najlepsze miejsce dla kandydatów na WAPW i w sumie nie wahałam się ani chwili, że idę w to i to idę na 110%. Od wtedy moje licealne życie wiązało się z cotygodniowymi wyjazdami do Warszawy, które sama sobie wymyśliłam, sama rozplanowałam i zorganizowałam i sama do wszelkich trudów motywowałam.
Autentycznie mając te 16-18 lat miałam przekonanie, że jeśli się nie dostanę, to moje życie się skończy – de facto zanim się zacznie – teraz myślę o tamtej sobie z pewną dozą pobłażliwości, ale i szacunku bo realnie dużo poświęciłam na to pracy, energii i zaangażowania. Myślę, że architektem teraz też nie jestem „przypadkowym”.
Domin zawsze dawał mi poczucie, że jestem w dobrym miejscu i dał mi dużo więcej niż tylko warsztat rysunkowy. Twój tekst Wojtku,kierowany o „leniwych kursantów” którzy nie wywiązawszy się ze swoich rysunkowych obowiązków próbowali się tłumaczyć dlaczego nie wykonali jakiejś pracy – „DOBRZE, JESTEŚ USPRAWIEDLIWIONY” na stałe wszedł do mojego „kanonu tekstów” które wyrażają więcej niż tysiąc słów – mówią paradoksalnie o tym,że pracowitość i wytrwałość jest w interesie każdej jednostki indywidualnie, każdy musi swoje dupogodziny odpracować sam bez taryfy ulgowej – i to pojęcie dużo pojemniejsze, niż w odniesieniu tylko do rysunku 😉 Przy tym daje też dużo sprawczości, bo zawsze można COŚ robić a tego co sami wypracujemy, mając tylko do siebie zaufanie i automotywację – nikt nam nigdy nie odbierze.
W Dominie panował pewnego rodzaju kult pracowitości, wytrwałości i wysoki poziom motywacji, a przy tym podejście bardzo utylitarne – nieważne skąd jesteś, kiedy wstałeś żeby tu dotrzeć, albo kim są twoi rodzice – jeśli jesteś wytrwały i pracowity, idziemy w tę samą stronę.
Doświadczenia z Domina dla mnie były też w pewnym sensie dwojakie – szkoła wytrwałości i pracowitości, ale i szkoła wrażliwości. Mimo, że byłam pierwszym rocznikiem któremu wydział na egzaminie „wytrącił z rąk” technikę dowolną a przez co czułam że moje malowanie akwarelą „na nic mi się nie przyda” – to nieprawda! Akwarelę i to,czego mnie nauczyła doceniam dopiero po latach. Nie maluję teraz bardzo regularnie (czasem mówię,że powinnam częściej), ale mam wrażenie ze w jakimś sensie ta umiejętność też „dojrzewa” wraz z rozwojem poczucia estetyki i osobowości człowieka. Biorąc akwarelę nawet „raz w roku” myślę, że maluję lepiej, niż wtedy,kiedy chodziłam na zajęcia. No i na zawsze mam już „akwarelową percepcję” która pomaga mi w interpretacji świata nawet w całkiem nieakwarelowych ilustracjach, czy nawet komponowaniu plansz z projektami. Bardzo dobrze wspominam też plenery w Norwegii – fajny, rozwijający czas.
O samych egzaminach na studia już dzisiaj nie będę w szczegółach wspominać – chyba kiedyś o tym już rozmawialiśmy, wiem też że prawie każdy architekt czy nawet student i absolwent architektury ma swoją „historię dostawania się na studia” – mniej lub bardziej stresującą, emocjonującą albo nawet traumatyczną 😉 ja mam chyba pomieszaną – traumatyczno-stresującą, ale z happy-endem. I tylko Twoje zdanie Wojtku – krótkie zwięzłe i na temat – „Nie pierdol tylko idź robić modele” – kiedy rozżalona przyszłam się Ciebie poradzić po fatalnym wyniku 1 etapu – czy jest sens żebym choćby podchodziła do 2 etapu – zapamiętam jako klucz tej historii.
Przez to,że wykrzesałam z siebie wtedy siłę żeby walczyć do końca – wylądowałam na ostatnim miejscu (ex aequo z 3 innymi osobami) na studiach dziennych – „po dobrej stronie kreski” 😉 A po latach wiem, że te miejsca na liście nie mają absolutnie żadnego znaczenia w skali życia zawodowego. W sumie to, czy ktoś dostanie się za 1 razem czy nie – też nie ma.
Wtedy myślałam, że byłby to koniec życia. Dzisiaj wiem, że nie.
Ale skrótowo i podsumowująco Domin nauczył mnie że:
-trzeba walczyć do końca nawet jeśli sprawa wydaje się już beznadziejna,
-dopóki można coś zrobić, trzeba robić,
-sprawczość, determinacja i pracowitość popłacają i pozwalają zbudować pewność siebie która buduje osobowość na całe życie jeśli wiesz,że choćby cały świat nie sprzyjał, to ty możesz na sobie polegać i dasz z siebie wszystko,
-stawianie sobie trudnych celów może budzić wielkie rozczarowanie, ale też i wielką satysfakcję-nie do zdobycia innym sposobem,
-nie można rezygnować z większego celu tylko dlatego,że wymaga czasu i dużych nakładów pracy-czas i tak upłynie,
-nie wszystko w życiu zależy od nas, ale dużo zależy – nie można mieć do siebie pretensji za rzeczy na które nie mamy wpływu,jeśli w tych, na które mamy daliśmy z siebie 110%,
Wiem, że niektóre rzeczy brzmią może jak oczywistości i motywacyjna papka ale wszystko to wzięło się z mojej dominowej historii i historii mojego dostawania się na studia – i była to historia w pewnym sensie kluczowa w moim życiu, bo bez tego pewnie wszystko byłoby teraz inaczej 🙂
Wspominam Domin bardzo dobrze, nawet lepiej niż bardzo dobrze! Jest przynajmniej kilka powodów, dlaczego mogę tak powiedzieć i dlaczego polecałem i wciąż polecam je innym, choć minęło już trochę lat. Do Domina chodziłem od 2011 do 2014 roku (dopiero teraz uświadomiłem sobie jak dawno to bylo). Domin to miejsce kompetentnych, rzetelnych ludzi, którzy naprawdę potrafią uczyć i przekazywać wiedzę. Każdy z prowadzących był miły, otwarty i chętny do pokazywania, tłumaczenia i poprawiania. Pamiętam pierwsze lekcje z Giżem – Piotrem Giżyńskim – który zaszczepił we mnie chęć do nauki rysunku. Wcześniej uwielbiałem rysować i poświęcałem rysunkowi dużo czasu, ale po pierwszych lekcjach wiedziałem, że jeszcze dużo przede mną. Z Giżem, ale i z innymi prowadzącymi, zawsze było można porozmawiać na lekcjach – nie tylko o rysunku, ale o wszystkim! Wszyscy prowadzący byli nie tylko nauczycielami, ale też naszymi koelgami. To były super zajęcia, bo w tej luźnej atmosferze, wręcz atmosferze najlepszych przyjaciół, można bylo ćwiczyć i pogłębiać umiejetności. Jej… było wielu super prowadzących! Był Żbik, Wiktor Mielniczuk, Bartek Koter, Wiktor Kryjan i jeszcze wielu, choć nie wszystkie imiona spamiętałem. Dzięki Dominowi dostałem się na architekturę. Bez Domina na pewno nie dałbym rady. Na studiach rysunek był zawsze moją mocną stroną przy prezentowaniu koncepcji i projektów. Myślę, że bez umiejętności zdobytych wcześniej wyglądałoby to inaczej. Potem zacząłem pracować w biurze architektonicznym i tu znów te umiejętności przydały się. Ba, bez nich nie wiem, czy bym tam pracował. Pamiętam, że jedną z pochwał na samym początku pracy były dobre rysunki odręczne i wyczucie kompozycji w pracach graficznych, cyfrowych. Kolejnym powodem do dobrych wspomnień są znajomości, które zdobyłem w tym czasie. Niektórzy stali się moimi przyjaciółmi do dzisiaj, niektórzy kolegami/koleżankami, z którymi też utrzymuję kontakt lub nawet jeśli nie rozmawiamy regularnie to kiedy zobaczymy się gdzieś, zawsze chętnie rozmawiamy i wspominamy czasy Domina. Z wieloma osobami później studiowałem i Domin zawsze był tym elementem, który nas łączył. W czasie studiów zawsze było “to my, z Domina” – nie po to, żeby się chwalić, czy w jakiś sposób wyróżniać, tylko po prostu – była to jakaś więź, społeczność. Hah, teraz przypominam sobie, że w Dominie rozkwiatało też wiele związkow! A z jedną z osób, które poznałem w Dominie prowadzę biznes (sic!). Po pracy w biurze architektonicznym przestałem pracować w zawodzie, ale wciąż umiejętności z domina są tym, co daje mi często przewagę. Lekcje w Dominie to przecież nie tylko lekcje rysunku warsztatowego, ale chyba przede wszystkim rozwinięcie wyobraźni i lekkiego, syntetycznego przekazywania (nie tylko przelewania na papier, ale i w każdej innej formie) pomysłów. Robiłem wiele róznych biznesów, zacząłem na początku studiów, potem równolegle pracując w biurze arch. i teraz – i zawsze to, czego uczyłem się w Dominie i potem na studiach pomaga mi, choć być może są to zupełnie odlegle tematy, ale to już na inną rozmowę… Ostatnia rzecz to Twój udział w tym wszystkim. Wiem, ze to miejsce, które stworzyłeś bez Twojej pasji i ciągłego zaangażowania nie byłoby tym miejscem, które tak dobrze wspominam. Zrobiłeś i robisz świetną robotę! Dzieki za te trzy lata, bez których pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej!